Jak stoisz na wrocławskim rynku – przynajmniej tak Ci się wydaje – i widzisz, że kilka osób kopie do siebie piłkę o średnicy 6 cm, to się nie przyłączysz? Nie widziałam przeszkód. Byłam tam w granatowej, plisowanej spódniczce i „grałam”. Piłeczka odbijała się od budynków, krążąc po obszarze całego rynku. Było ciepło.
Ktoś nas zauważył [o dziwo ;) ] i to wszystko okazało się być mistrzostwami Europy, które wygrała „moja” drużyna [okazało się, że jestem jej kapitanem]. Dostaliśmy nawet medale i jakiś świstek, na którym napisano, że wszystko organizowane było przez katedrę immunologii…
W tym momencie akcja przeniosła się do dużego domu [prawdopodobnie] na przedmieściach, gdzie było pełno ludzi. Byliśmy na balkonie. Siedziałam na boku, rozmawiając z kuzynem i kątem oka widziałam jakiegoś pana w sutannie ganiającego za dziewczynami w krótkich spódniczkach. Dowiedziałam sie, że dzięki tym gonitwom „wszystko da się załatwić”. Wolałam nie wnikać w szczegóły ;).
Weszłam do środka budynku, wzięłam prysznic w ogromnej [!] łazience. Zniesiono mnie na dół, gdzie pod schodami szukałam kartek świątecznych z USA. Do budynku weszła wtedy koleżanka z liceum, oświadczając, że przyjechała z Olsztyna [choć studiuje we Wrocławiu], ale jej niewątpliwą zaletą było to, że przyniosła pizzę ;)
Sen właściwie był nieco bardziej rozbudowany, ale z różnych względów wolę niektóre fragmenty pominąć.
Dwie noce później… Wracaliśmy do mieszkania po zajęciach, ale wstąpiliśmy jeszcze do dużego sklepu. Coś na kształt supermarketu – wszystko i nic. W tym przypadku trudno jest mi przypomnieć sobie konkretne wydarzenia, ale w pamięci pozostało wrażenie świetnej zabawy ;) Zupełnie jak po wieczorze nauki – jakkolwiek by to nie zabrzmiało. ;)