Archive for Listopad 2007

h1

Szkoda gadać.

1 listopada, 2007

W pobliżu jeziora… Widać wał, pokryty jest takimi jakby kamiennymi, ale kruchymi płytkami, które kruszą się nawet, jeśli idzie się po nich boso.
Niedaleko stoi mała drewniana kapliczka [można wejść do środka].
Jest ciepło, słonecznie. Nad jeziorem dość duźo ludzi. Wspinam się na wał [nie ma schodów] i okazuje się, że wieńczy go jakby granica [linia po prostu]… z namalowanych flag Szwecji. Jedna obok drugiej, bez przerwy. Widzę, jak jakiś facet wskakuje na główkę do wody, ledwo unikając bolesnego spotkania z dnem. Myślę, że miał szczęście, bo właśnie mógł skończyć swój żywot. Sama w końcu – nie wiedzieć czemu – jestem w wodzie. Rozmawiam ze swoją siostrą stojącą obok i w trakcie tej rozmowy zauważam, że mój futerał na okulary [nie wiem, skąd tam się wziął…] tonie. Tak samo jak okulary i szmatka do nich – wszystkie osobno. Staram się je jakoś wydobyć, panikuję. Prawie je mam, gdy moja siostra – chcąc mi pomóc – łapie mnie za kostki i zaczyna obracać się szybko wokół własnej osi. Doszło do tego, że zachłysnęłam się wodą. Pokaszlałam, pokaszlałam i wylazłam na brzeg z uratowanym futerałem i resztą. Wszystkich ściągnęło do kaplicy, więc i ja tam poszłam… Na miejscu dowiedziałam się, że jakoś nikt mnie nie zauważa, prócz jednej osoby. Czyli – delikatnie rzecz biorąc kaszel nie pomógł i byłam nie za bardzo żywa ;) Zwróciłam jej uwagę na siebie pisząc znalezionym długopisem po ścianie – w końcu trudno zignorować napisy, które same z siebie pojawiają się gdziekolwiek ;) Okazało sie, że nawet mnie słyszy [ale nie widzi], więc nie czułam się zbyt samotnie. Kobieta ta rozmawiała przez chwilę ze swoim dzieckiem. Mówiła mu, że jest głodna, ale teraz nie ma czasu i że ma ono iść do domu i same coś sobie przygotować. A ona poszła ze mną do jakiegoś domu. Wszystko tam miało drewniane, ciemne wykończenia [domek rodem z horroru ;) ]. Chodziłyśmy, chodziłyśmy aż spotkałysmy jakiegoś faceta… Od którego dowiedziałysmy się, że ta kobieta nie żyje. Umarła z głodu kilka godzin wcześniej [czyli już po naszym spotkaniu]. W każdym razie pan ten uznał, że należy kogoś tu przetransportować na „drugą stronę”, co polegało na tym, że usiadłyśmy na fotelach z kółkami i złapałysmy za krawędzie stołu, który ów pan przepchnął przez międzywymiarowe drzwi. Nie było innej możliwości, ponieważ cośtam nas powstrzymywało i tylko tak ukradkiem, schowane tuż przy materii mogłyśmy tam się dostać.
Wszystko tam wyglądało tak samo. Ten sam dom, te same wykończenia. Poszłyśmy do pokoju, w którym wcześniej spotkałysmy kogoś. Ze zdziwieniem stwierdziłam, że towarzysząca mi kobieta prowadzi przed sobą beżowy odkurzacz, ale wolałam ten fakt zignorować. We wspomnianym pokoju biegała w kółko jakaś blondwłosa dziewczynka i jakoś tak nieprzytomnie się śmiała [jakiś taki Chucky to był]. Wyglądało to sztucznie i… z każdym krokiem dziecko to zmniejszało się aż było lalką wielkości dłoni mniej więcej, w tym samym momencie zmieniły się barwy w tym śnie – wszystko nagle widziałam w odcieniach szarości, zrobiło się nieprzyjemnie [inaczej nie potrafię opisać tej „ogólnie odczuwalnej atmosfery”] i się obudziłam. Na szczęście. ;)