h1

You know I dreamed about you

21 lutego, 2011

W moim domu zorganizowano małą imprezę, czy może spotkanie. Obecnych oprócz mnie było może z pięć osób.  Rozmawialiśmy.  Śmialiśmy się. W pewnym momencie osoba, z którą relacje nie układają mi się tak, jak powinny, podniosła mnie (trzymając w talii) i unosiła tak, jakbym była w stanie nieważkości. Jak na tych wszystkich filmach, gdzie astronauci odbijają się sprężyście od ścian, sufitów. Z jednej strony wkurzała mnie ta sytuacja, a  z drugiej – świetnie się bawiłam. Później osoba ta poszła spać.

W tym czasie kto inny z towarzystwa zaczął na widok pomidora robić coś, co przez Google’a może sprowadzić tutaj nieprzyzwoitych ludzi, więc nie będę szalała z opisami. Nie umiał się powstrzymać, pomimo obecności innych ludzi i starał doprowadzić się do – nazwijmy to – błogostanu. Większość była tym rozbawiona, ale mnie to somewhat niepokoiło.

Następnego dnia zeszłam na dół i zauważyłam otwarte okno w pokoju, było zimno. Na wersalce leżał kot wielkości owczarka niemieckiego, opatulony kocem tak, jakby to był strój, który pozwalał tylko na odsłonięcie twarzy (bez uszu nawet). Coś jak burrito-cat. Przymknęłam okno, bo – choć wydawał się unieruchomiony – bałam się, że zwieje.

Później byłam na dużej imprezie rodzinnej u koleżanki. Jak później wymyśliłam, to musiał być jej ślub. Zorganizowaliśmy przedstawienie. Jedi vs. Sith (3:3). Walczyliśmy w sumie całkiem na serio. Zbliżaliśmy się do siebie na linii prostej, schodziliśmy w dół po schodach na niewielką arenę. Niestety, na miejscu sprawy przybrały nieprzyjemny obrót, ponieważ po chwili było już 1 na 1 i on był ode mnie większy. Na dodatek oszukiwał. Miotanie piorunami, te sprawy… Po kilku chwilach miotania się, ktoś krzyknął, że się poddajemy, ja ochrzaniłam Sithów, że oszukiwali i poszłam do łazienki.  Tam na drzwiach znalazłam kartkę, z powodu której oceniłam na czyjej imprezie jestem i później wywnioskowałam okazję. Rozpoznałam po prostu charaktery pisma autorek.

Część napisu, którą pamiętam, brzmiała: „Wszystko jest świeże, więc nie traćcie czasu na poszukiwania”. Musiałam tymczasem lecieć na miasto coś załatwić (tutaj rzecz działa się we Wrocławiu) i biegłam na tramwaj, była XX:23. A sam tramwaj już wjeżdżał na skrzyżowanie. Wbiegłam do przejścia podziemnego w pobliżu pewnej galerii handlowej i okazało się, że budują tam dwupoziomowe metro. Wszystko było słabo zabezpieczone i  na wyższym poziomie, musiałam biec po średnio solidnych deskach nad poziomem niższym. Wszystko się telepało, a tunel był coraz węższy i coraz bardziej ubłocony. Pod koniec musiałam się czołgać, wlazłam na dziwną konstrukcję, która dziwnie się poruszała i uważałam, żeby:

a) mnie nie przecięła

b) nie spaść na dach pociągu poziom niżej

Każdy mój ruch powodował pozornie chaotyczne ruchy maszyny, powoli starałam się zrozumieć, o co w tym chodzi i nadal spieszyłam się na tramwaj… W całości uwalona błotem czołgałam się dalej.  Na końcu tunelu były nieprzejrzyste drzwi wahadłowe, a jak zdołałam ich dotknąć, to – oczywiście – zadzwonił budzik.

Dodaj komentarz