Mniej więcej taki komentarz usłyszałam od osoby, która usłyszała ten opis jako pierwsza. Chciałabym tylko zauważyć, że w GTA nie grałam tak naprawdę :P
Wrocław, jadę tramwajem, wysiadam i się robi musicalowo, biegnę kawałek po torowisku i śpiewam jakąś taką musicalową piosenkę, której słów nie pamiętam, ale coś o tramwajach było. Zdaję sobie sprawę z tego, ze jestem śledzona, choć nie wiem, czemu ktoś miałby to robić. Nie jestem uzbrojona. Siadam na murku przy jakimś domu i zaczynam czytać gazetę, bezczelnie machając do facetów, którzy siedzą w pobliskim samochodzie i udają, że nie są moją osobą zainteresowani. Po mojej lewej widzę napis wyglądający mniej więcej tak:
<— WYSPA ŻÓŁWIA —>
W pewnym momencie jeden z facetów wyciąga telefon, dzwoni, po chwili przyjeżdża karetka [taka stara polonezowata] i zajmuje ich miejsce – czyli po przeciwnej stronie niewielkiego, kwadratowego placyku, a oni odjeżdżają. Wtedy zaczyna się granda, bo od mojej prawej przyjeżdża samochód, wyskakują z niego faceci krzyczący do siebie coś po rusku i… kto by pomyślał, strzelają do mnie, wywiązuje się ogólna strzelanina, bo jacyś inni zaczynają do nich strzelać, ja się chowam [znaczy uchylam], na początku nie trafiają, ale w końcu obrywam [widzę teraz siebie z perspektywy osoby trzeciej, więc nie czuję bólu], dostałam w +/- miejsce, gdzie rozchodzą się oskrzela [na lewe i prawe :P]. Pluję krwią, takie tam, policjanci są źli, że oberwałam, bo mieli mnie pilnować, ja jestem zła [!], ktoś krzyczy, że trzeba mnie zwieźć do szpitala, kto inny stwierdza, że to bezsens, bo dosłownie chwilę wcześniej Ruscy wysadzili wszystkie szpitale w mieście, specjalnie dla mnie. Jeden z policjantów prowizorycznie tamuje moje krwotoki [m.in. z uszu :D ]. Już widzę wszystko swoimi oczyma, tymczasem podjeżdża samochód z drugimi Ruskimi, na szczęście tym nie udaje się mnie trafić, giną. Zabierają mnie do pobliskiego sklepu zoologicznego, gdzie karmią mnie jętkami [tak na to mówią, ale jak dla mnie to były rozwielitki], co wyraźnie podnosi mój poziom żywotności, wygląda na to, że przetrwam. Wywożą mnie do domu. Pełno tu ochrony [i to już takich byczków z antyterrorystów :P ], matka zauważa przez okno, że ktoś idzie w kierunku drzwi i nie są to osoby znajome, więc wysyła mnie na strych, gdzie mam się schować. Jako broń znajduję sobie średniej wielkości łopatę. W tym momencie dzieje się coś dziwnego, bo dołączają do mnie jakieś jednostki, które mają mnie bronić i które zostają tam dopuszczone przez moją matkę, ale chwilę później zastępuje je ktoś inny, dostają za to opieprz ode mnie, bo wiem, że nie maja autoryzacji danej przez matkę i wręcz przyznają się, że przyleźli tu bez jej wiedzy, co jest conajmniej dziwne. Wtedy jeden wyciąga taką sporą kamerę i zaczynają kręcić, jak cała grupa wbiega na strych, na ich czele jakiś taki o ciemniejszej karnacji – okazuje się, że to jakieś jednostki egipsko-arabskie. Denerwuje mnie to, bo kręcenie takich głupot jest bezcelowe i wręcz może komuś złemu pomóc, dlatego ten supersamiec na czele obrywa ode mnie łopatą po mordzie, kamera zostaje zniszczona w podobny sposób. Później ci kolesie organizują sobie ucztę na moim strychu, przebierają się w robocze ciuchy i zaczynają ów strych remontować, wyduszam z jednego z nich, że tak naprawdę są tutaj, żeby zbierać informacje na mój temat, żeby przekazać je Osamie.
Ekhm.
Postanawiam wiać :P Schodzę na dół z łopatą, tam stoi koleś z kałachem z wbudowaną weń kamerą/komputerem i nadaje bezpośrednio do Osamy, celując we mnie kamerą, zasłaniam ją ręką i zmienionym głosem i sepleniąc błagam go o litość dla mnie i mojej matki – Osama się rozłącza, bo uznaje, że to nie ja, po czym wyrywam kolesiowi broń, walę mu kolbą w nos i próbuję to odbezpieczyć, żeby go zastrzelić. Odciągam jedno coś, drugie, ale dalej nici ze strzelania . Wtedy któryś z tych starych żołnierzy wykonuje jakiś taki gest, który powtórzony na broni sprawia, że mogę strzelać. Zabijam tego złego [naboje to takie małe dziwne sprężynki]. Znajduję matkę zamkniętą w pokoju ‚dziennym’ – jest dziwnie ubrana ma perukę taką wysoką i suknię z krynoliną, ale jakoś mnie to nie dziwi [!]. Uciekam, wiem ,ze ona sobie poradzi. Dzwoni do mnie kuzyn – szef mojej ochrony – mam się z nim spotkać w jakiejś knajpie. Jestem znowu we wrc, idę na miasto, na pasku życia widzę, że niewiele mi brakuje do śmierci, więc postanawiam coś zjeść, ale napierw jadę motorem – przede mną wyświetla się trasa, po której mam jechać, trafiam do jakiegoś skateparku, gdzie muszę zdobyć kilka nowych umiejętności, zanim zrobię cokolwiek innego. Tak więc zamieniam motor na deskorolkę i cośtam robię – same prostsze rzeczy typu kickflip [prostsze, jak się gra na komputerze, pewnie w rzeczywistości bym w życiu tego nie zrobiła]. Robię co trzeba i odjeżdżam, podjeżdżam pod centrum handlowe, po którym jeżdżę na deskorolce, dzwoni telefon, że skoro już tu jestem to mogę zrobić misję z gonieniem tej pijanej olbrzymiej pomarańczy [ ! ;] ], ale uznaję, że najpierw musże podreperować sobie życie. Idę do baru mlecznego w tym budynku, nad jednym kolesiem po drodze wyswietla się napis ‚he wants to speak with you’, ale olewam to, mam wazniejsze sprawy na głowie. Podchodzę do lady i po krótkim dialogu kupuję jakieś mięsne ‚danie dnia’, za które płacę równo dolara.
Siadam z żarciem [okazuje się, że to pierogi plus jakaś surówka, a wszystko wymieszane z makaronem z zupki chińskiej] do stołu, część osób wychodzi z baru pozostałe cztery stoły [ok. sześcioosobowe] – jak się okazuje – zajmują agenci, mający mnie ochraniać. Dostają opieprz ode mnie, że wpieprzają, zamiast się mną zajmować. Gadam z tym, siedzacym najbliżej mnie, który stwierdza, że on na akcję nie pójdzie z pustym żołądkiem, to mu tłumaczę [patrząc za okno na dach sąsiedniego budyku, gdzie błąka się samotny gołąb], że wg Geralta nie warto iść z pełnym żołądkiem do walki, bo później tylko syf w jelitach jest i paskudniejsze rany się robią, na co koleś odpowiada, żebym wypluła te słowa i…
Budzę się ;)